Miauczenie w ciemnościach

Drogi Gandalfie,

Wybacz, kolacja będzie dzisiaj trochę później. Za chwilę wracamy do domu. Wiem, że kiedy tylko obwąchasz moją torebkę, kurtkę, buty, będziesz wiedział, co nas zatrzymało. Tak, masz prawo być zły. On jest słusznej postury, dwuletni. Niewykastrowany. To właśnie dlatego od razu po jego złapaniu, pojechaliśmy do lecznicy. Wiemy, że to było by trochę za dużo dla ciebie i innych. Tak, wiem, że mówiliśmy, że idziemy tylko obejrzeć trzecią część Hobbita. Naprawdę nie planowaliśmy go znaleźć. Postaramy się być przed 21. Obiecuję dodatkową porcję suchej karmy. Do zobaczenia! ryśka

Wczoraj długo parkowaliśmy – lodowa ślizgawka pod domem skutecznie to utrudniała. Spieszyliśmy się bardzo. Już mieliśmy wejść do klatki schodowej, kiedy usłyszałam COŚ. Bardzo ciche coś. Na tyle ciche, że potrzebowałam chwili, by upewnić się, że to powtarzające się COŚ może być miauczeniem kota. Moje niepewne „chyba słyszę kota”, a po chwili: „wydaje mi się, że w tamtym kierunku” i już obydwoje, nasłuchując, kierowaliśmy się w innym kierunku niż dom. Już po chwili nie mieliśmy żadnych wątpliwości, ze słyszymy miauczenie przerażonego kota. Było coraz głośniejsze i dochodziło z sąsiedniego parkingu. Na jednym z drzew, nad samochodami, siedział kot.

Przerażony kot.

Był na tyle nisko, że kiedy dodałam mu otuchy tonem swojego głosu, zdecydował się zejść. Zupełnie zdezorientowany, nie chciał do nas podejść, biegał to w jedną, to w drugą stronę i było widać, że nie wie, co ze sobą począć.

Najpierw postaraliśmy się o upewnienie go, że nie zagrażamy mu i nie próbujemy go ścigać. Dzięki życzliwej osobie po chwili dysponowaliśmy spodkiem… mleka prosto z lodówki. Kot łypnął okiem i zdecydował się podejść. Bardzo chciało mu się pić. W tym czasie Jarek pobiegł do domu, by zorganizować transporter do którego moglibyśmy złapać kota i konkretniejsze jedzenie, które miało nam posłużyć do przekupienia kota.

Klęczałam na śniegu, obok miseczki z mlekiem i już po chwili przekonałam nasze znalezisko, że może pozwolić mi się dotknąć. Poczuł ciepło mojej dłoni i już po chwili przywarł do mnie, zostawiając błotne ślady na moich spodniach. Cały drżał ze strachu i zimna. Szybkie spojrzenie pod ogon i już wiedziałam, że to dorodny kocur. Po chwili, kiedy już dysponowaliśmy transporterem, udało mi się go wsadzić do niego bez większych problemów (spodziewałam się, że może nie być łatwo, bo kot cały czas był dość mocno pobudzony i gotowy do ucieczki).

20150218_01

Szybka decyzja – od razu jedziemy do lecznicy. Na dyżurze była nasza ulubiona lekarka, szybko trafiliśmy do gabinetu. Kocur został ochrzczony i otrzymał robocze imię Gato. Ma około dwóch lat, jest duży, wygląda, poza drobnymi zadrapaniami, zdrowo. Został na noc w lecznicy. Na dzisiaj planowany jest jego zabieg kastracji.

Ps. Zaraz napiszę o tym, jak rozpoznać kota, który potrzebuje naszej pomocy i jak złapać obcego kota na otwartym terenie, w sytuacji, której nie planowaliśmy.